Knajpiane życie

Ciao, ciao Amici!

            Włosi kochają knajpiane życie! To niesamowite jak jest to wpisane w ich rytm dnia, jako coś zupełnie oczywistego.

            Będąc jeszcze na studiach wyjechałam nad jezioro Garda i tam przez kilka miesięcy pracowałam jako barmanka w małej knajpce mojej cioci Zosi. Wspominam ten czas z łezką w oku, a ponieważ restauracje wciąż są zamknięte, to tą miłą łezką nieco się z Wami podzielę 😉

            Ciocia Zosia mieszkała wtedy w Bardolino, jej mieszkanie było na małej uliczce gdzie były różne knajpki i pizzerie. Zatem okna z każdej strony wychodziły na gwar ulicy i mimo, że mieszkanie było na piętrze, to nawet przy zamkniętych okiennicach słychać było to, co działo się na dole.

            Kiedy rano zbiegałam po schodach i wychodziłam na gwarną Via Carducci, często szłam do pobliskiej kawiarni. Po drodze dostawałam uśmiechy i pozdrowienia, takie naturalne i oczywiste sytuacje, dzięki czemu wchodząc do kafejki już byłam sorridente od ucha do ucha. Pod knajpką siedzieli goście, a w środku przy barze siedziało kilkoro uśmiechniętych Włochów, popijając niespiesznie swoje espresso i zajadając kanapeczki lub słodkie bułeczki. Posilona letnim śniadaniem, napojona małą czarną i dobrą energią dosłownie leciałam do Bacco per Bacco, które w tamtym czasie było własnością cioci.

            Zia swoją knajpkę nazwała od boga odurzenia Bachusa, który kochał wino i każdy rodzaj nieposkromionej energii. Sama nazwa zobowiązywała 😉 więc od razu po przyjściu zabierałam się za spożytkowanie swojej i myłam podłogę, ogarniałam wnętrze, śpiewając cicho pod nosem, a czasem nieco głośniej 😉 Wszystko po to, by móc przyjąć gości w okolicach południa na białe wino w należytej, czysto-niedbałej oprawie.

            Kiedy przychodził czas siesty, a talerze Włochów były już puste, wtedy zaglądali na kieliszek domowego wina do nas. Uwijałam się przy barze, nalewając kieliszek za kieliszkiem, po czym właściwie za każdym razem byłam zapraszana do siestowego biesiadowania z nimi. Po kilku kwadransach rozmów, śmiechów, a czasem wesołych okrzyków wracali do swoich domów na odpoczynek, a ja szłam na plażę.

            Żyć nie umierać 🙂

            Raz na jakiś czas ciocia zabierała mnie na knajpiane zakupy, ponieważ w naszej knajpce serwowaliśmy antipasti i inne przekąski, takie jak włoskie ciabattki z dodatkami, czyli bruschetty. Do tego oczywiście wino, więc byłyśmy stałymi klientkami pobliskich winnic, a jest ich tam naprawdę sporo. Cała okolica usłana jest winnicami, co daje niesamowity klimat. Wszędzie gdzie byłyśmy przyjmowali nas z otwartymi ramionami, tak jakby słońce, które świeciło na zewnątrz było też w ich środku. Bajka… wiem 🙂 ale tak właśnie było!

            Wieczorem szykowałam się na bóstwo i znowu zbiegałam schodami na dół, by za chwilę być już gotową na otwarcie naszych drzwi dla nowych gości. Wczesnym wieczorem wpadała przeważnie młodzież i turyści. Ci ostatni zostawiali za sobą ciekawe historie, urozmaicając tym samym moją pracę, bo każdego dnia dowiadywałam się czegoś nowego i wciąż poznawałam nowych ludzi. Poźniej przychodzili znowu lokalsi, moi przyjaciele, przyjaciele cioci Zosi, siedząc do późnych godzin i popijając wino. Dzięki rozmowom z nimi włoskiego nauczyłam się chyba w miesiąc 🙂

            W tamtym czasie nawet legendarny Zucchero wymyślił piosenkę „Bacco perbacco”! Podejrzewam, że dotarła do niego wiadomość, że w 2007 roku było to najweselsze miejsce na mapie północnych Włoch 😉

            Podczas tych kilku miesięcy pracy w Bardolino zrozumiałam, jak nieodłącznym elementem życia Włochów są lokalne knajpki. Właściwie o każdej porze dnia mają swoje ulubione miejsca, gdzie wpadają na kawkę, wino, jedzenie. Do tego nieustanie się na ulicy pozdrawiają! Poza tym kochają śpiewy, więc uliczny grajek gra i gra, często wciąż to samo! Jak oni skomponowali te swoje przeboje, że słysząc je każdego dnia w ogóle się nie nudzą? Brillante! 😀

            Luty zaraz minie, wyjdzie słońce… mam nadzieję, że będziemy mogli otworzyć Quattro Canti na Sytej 120, żebyście i Wy mogli zasmakować włoskiego gwaru, życzliwości i zjeść coś dobrego przy knajpianym stoliku. Tymczasem załączam link do wspomnianej piosenki, a może dzięki temu miła łezka wpadnie Wam do oka? 😉

Ti saluto a pieni voti,

Marta